Przejdź do głównej zawartości

Narodowa kwarantanna XXXVI – Wirusy i bakterie

17 kwietnia 2020
                   film na dziś "Wojna światów"

Wczorajszy dzień minął pod znakiem maseczki na twarz. Pojawiło się wiele teorii o tym, jak nosić, gdzie nosić i jaką nosić. Ktoś nawet napisał, w jaki sposób z jednorazowej maseczki zrobić wielorazową. Ponoć ma to sens, bo Antonow przywiózł (choroba, chyba niedobre słowo, wozi się autem, jaki wyraz oznacza, że coś przyleciało samolotem.... ) tylko 5 mln niezbędnej Polakom rzeczy, a naród ma ponad 30 mln obywateli. Poza tym ciągle nie wiem, czy owe maseczki z Antonowa są wielorazowego, czy jednorazowego użytku. 

Ja mam cztery bawełniane, co to prać i gotować można. Do tego za pomocą tzw. ręcznika papierowego i zszywacza biurowego wykonałam dwie, na próbę oczywiście. Kupować nie zamierzam.
Wczoraj na spacer z psem włożyłam na siebie bawełnianą. W południe jeszcze szłam jako tako. Wiadomo, podniecenie, że coś się robi w celu uniknięcia zarażenia innej osoby. Gorzej było wieczorem.

Wtedy wyszłam z Kulką na dłuższej. Najpierw zauważyłam, że maseczka ogranicza mi pole widzenia. Odsłoniłam część nosa, zakrywają jedynie dziurki. W połowie trasy poczułam, że chyba brakuje mi powietrza. Odchyliłam usta. Ów, jak dobrze, nareszcie mam tlen! Niestety, ujrzałam ludzi. Szybko naciągnęłam maseczkę na prawie całą twarz.

I tak też ten spacer przebiegał. Raz maska na pełną gębę, raz na brodę. Czułam się zniewolona i zrozumiałam, dlaczego mój pies nie chce nosić kagańca.

Ale mówi się trudno. Takie czasy, że twarz zasłonić trzeba. Mały, wredny hitlerek wymusza na nas różne rzeczy. Mam nadzieję, że się przyzwyczaję.

Wczoraj właściwie nic się szczególnego w moim życiu nie działo. W sieci też nie. Wszędzie były fotki nowego członka rządu, ale o urodzie innych osób wypowiadać się nie będę. Sama piękna nie jestem. Sejm znowu odrzucił poprawki Senatu. Nic nowego. Robi to nałogowo. Pogoda się poprawiła. Ale deszczu nie ma.

W sumie – dzień jak co dzień na kwarantannie.

Dlatego dziś będzie trochę o wirusach, bakteriach i zarazkach. Słowem o tym, co choroby nam przenosi, roznosi i co jest z nami zawsze i wszędzie.

Bo nie da się ukryć. Małe, niewidoczne gołym okiem pasożyty (terminologia uproszczona ze względu na humanistyczne wykształcenie autorki tekstu) są z nami. Mają je psy, koty, latają w powietrzu, są w pokarmach. Niektóre są dobre, inne złe. Wszystko zależy między innymi od położenia geograficznego.

Kiedy Kolumb odkrył Amerykę, a następnie została ona zasiedlona przez Europejczyków, okazało się, że ludność tubylcza, niesłusznie nazwana Indianami, umierała z powodu zarazków przywiezionych przez najeźdźców. Oczywiście ci nie chorowali, bo jak później udowodniła nauka, mieli w sobie przeciwciała, których to tubylcy nie posiadali. 

Z późniejszymi chorobami poradziły sobie szczepionki. I radzą sobie całkiem nieźle dzisiaj.

Z ziemskimi chorobami zupełnie nie poradzili sobie Marsjanie w książce Wellsa „Wojna światów”. Tym razem mamy przykład pozytywnego działania maleństw chorobotwórczych. Kto nie czytał, nich zatem się dowie.
Kiedy wszystkie sposoby unicestwienia wrogo nastawionych do Ziemian przybyszów z kosmosu zawodzą, okazuje się, ze można ich unicestwić ziemską bakterią. Potężni mieszkańcy Marsa padają jak muchy po muchozolu po zetknięciu z czynnikiem pochodzącym z naszej planety.

I kolejny przykład. „Dzień niepodległości” amerykański film z gatunku s-f. Też wrogowie z kosmosu atakują Matkę Ziemię. Posiadają nie do przebicia osłonę swoich statków kosmicznych. Dwójka śmiałków Will Smith i Jeff Goldblum dociera do statku – matki wrogów i wszczepia mu wirusa. Oczywiście, że komputerowego, ale w końcu jesteśmy w XXI wieku i wirus postać może mieć różną lub nie mieć jej w ogóle. Osłona pada, dzielni piloci atakują, a najdzielniejszy rozwala cały system.

I jak na dzisiaj wystarczy.

Życie toczy się dalej. Trzeba się z urzędem skarbowym rozliczyć. Ten wirusów nie uwzględnia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak pisałam bloga.... wspomnień pandemicznych część I

  Jak pisałam bloga.... wspomnień pandemicznych część I  Kiedy rozpoczęła się narodowa kwarantanna, a było to 12 marca 2020 roku, postanowiłam, że na swoim blogu będę codziennie pisać teksty o własnych przeżyciach związanych z tym wydarzeniem... Oprócz poczucia obowiązku wobec przyszłych pokoleń, żeby wiedziały jak to ongiś bywało, pisanie spełni wobec mnie funkcję terapeutyczną. W końcu mam być zamknięta na 48 metrach, kwadratowych rzecz jasna, przez... przez.... może dwa tygodnie... Wszystko zaczęło się jednak wcześniej.... 8 marca 2020 - niedziela Właśnie wracam do Łomży. Pewnie do domu, bo tam mam swoje M... Ale to nie takie jasne. Wracam z Wałbrzycha. Niektórzy mówią, że ze Szczawna Zdroju. Bo od szesnastu lat, jeżdżąc do ukochanego rodzinnego Wałbrzycha, kwateruję w Szczawnie Zdroju. Odległość między miastami jest żadna. Ulica podzielona znakami na dwie części. Z jednej Andersa w Wałbrzychu, z drugiej – Solicka w Szczawnie. A w uzdrowisku więcej tańszych kwater do wynaję...

Narodowa kwarantanna L - Niech się świeci 1 Maja

film na dziś „Biało-niebieski sen” https://www.youtube.com/watch?v=3UuMwDek6U8 Oto kochani zbliżyliśmy się do takiej rocznicowej cyfry. Pierwszy felieton napisała dla Was 13 marca... który jest dziś.... widać. I to już będzie koniec... Koniec mego pisania pod hasłem „Narodowa kwarantanna”. Bo inne felietony oczywiście będą, nie codziennie, ale będą. Zatem tak całkowicie nie opuszczajcie cioci Grażynki. Dlaczego akurat dziś kończę? Pierwszy powód to oczywiście wymieniona powyżej cyfra. Chciałam co prawda dociągnąć do tej oznaczającej mój wiek, ale pomyślałam o kłopotach. Kłopotach tematycznych. Od kilku dni przerzucam sieć, nawet programy w różnych tv zaczęłam oglądać, by znaleźć natchnienie. Kiepsko jest. Zauważyłam, że mały, wredny hitlerek zaczyna znikać. Oczywiście, że nie z naszego życia. Z ekranów. Monitora i telewizora w moim przypadku. Jest go coraz mniej, a jego miejsce zajmują wybory. Jasne, że prezydenckie, nie te związane z zakupami, czy kupić „Żu...

Narodowa kwarantanna VI – Nuda

18 marca 2020                  film na dziś "Potop" Wczorajszy dzień rozpoczęłam od przeliczania dawki leku dla swojej suni. Normalna procedura po ataku padaczki. Tabletka, którą posiadam to 100 mg, jej średnica – 1cm. Ten centymetr kroiłam do tej pory na osiem części, bo pies przyjmował 2x12,5 mg, dziennie – 25 mg. Teraz trzeba zwiększyć dawkę o połowę. Jako, że jestem specjalistką od nauk humanistycznych i na bank mam dyskalkulię, przeliczenie było dla mnie matematyką większą. No nie, bardziej się tej tabletki nie da pokroić. Trzeba zmienić sposób dawkowania. Na noc – 25 mg, czyli jedna czwarta tabletki, a na dzień – 12,5 mg czyli owa jedna ósma. Krojenia będzie mnie. Wiem, że najlepiej gdyby były takie dawki bez potrzeby krojenia, ale przez ostatnie pół roku mój, to znaczy Kulki, lekarz nie mógł ich w hurtowni namierzyć. Wypisywał zatem receptę, a ja kupowałam luminal w normalnej aptece. Mam co prawda kilka listków z dawką odpo...